
Alchemia uwodzenia - Houston, mamy problem...
Główny powód dla którego nie macie znów ochoty chodzić na randki jest wasza strefa komfortu oraz przyzwyczajenie. A sama myśl o randce przyprawia Cię o mdłości, zaś jej przebieg przypomina Ci sondę wsadzoną w odbyt przez Obcych.
Gdyby wam się coś takiego przydarzyło, po powrocie do domu czulibyście się strasznie upokorzeni, a w dodatku nikt by wam nie uwierzył. Jednak jeśli by to się stało mielibyście przynajmniej co opowiadać wnukom. Historyjek o waszych randkach nikt nie zechce nawet słuchać. Wszyscy mają do opowiedzenia jeszcze lepsze.
Postanawiacie więc utrzymać dotychczasowy związek, choć uważacie, że w porównaniu z waszą sytuacją rozciąganie na kole jest jedynie ekstrawagancką rozrywką. Istnieje wiele sposobów dzięki którym możecie znów namieszać w relacji między wami.

Spójrzcie na to tak: jesteście jak garnek ze starą zastygłą zupą chilli, tyłki przywarły wam do dna, a głowy macie przypalone. Wystarczy jednak porządnie zamieszać w tym garnku, dolać trochę wody, a co wam wyjdzie? Sprawdźcie sami… Zatem ruszcie się, zacznijcie działać. Zapiszcie się na terapie grupową, poznajcie ludzi bardziej stukniętych niż wy. Zacznijcie zdobywać siebie na nowo tak jak na początku waszej znajomości. To znacznie urozmaici wasze życie.
Idźcie do poradni małżeńskiej, ale kiedy zaczną wam dawać jakieś wskazówki, zatkajcie uszy i śpiewajcie głośno „La la la”. Zobaczycie jak was to ubawi. A to właśnie śmiech wzmacnia relacje międzyludzkie i obniża poziom napięcia emocjonalnego. Sprawia, że pozytywniej patrzymy na świat, a przy okazji swojego partnera. Lekarzom trudno udowodnić tę teorię, bo myszy po serii doświadczeń całkiem tracą poczucie humoru.

Jeśli jednak i to nie pomoże, wtedy waszą obecną sytuację możemy przyrównać do takiej oto historii:
Ruszyliście w rejs statkiem miłości, który nagle zderzył się z górą lodową i zaczął tonąć. A wy nie macie łodzi ratunkowej ani nawet nocnika, więc musicie robić w gacie ze strachu przed nieznanym. Czy powinniście zacząć się martwi? Oczywiście, ale po co? Kiedy Titanic szedł na dno, orkiestra nie przestała grać - bierzcie z niej przykład . Unieszczęśliwiacie wtedy siebie nawzajem i odcinacie się od możliwości poznania kogoś ciekawszego tkwiąc w toksycznym związku, udając że nic się nie dzieje.
I oto w tej fazie związku postanawiacie związać się węzłem małżeńskim, nie zdając sobie sprawy z tego, że to otwarta pętla na wasze szyje. Tak właśnie postępują ludzie, którzy zbyt długo tkwią w monotonnym związku . Zamiast zerwać z partnerem, mnożą swoje zobowiązania. Potem robią mnóstwo dzieciaków licząc, że w tym tłumie zgubią współmałżonka. To obłęd… Partnerzy usiłują naprawić swoje błędy w grze podwyższając stawkę , co jest największym głupstwem jakie można popełnić. Przypomina mi to gaszenie palących się włosów lakierem. Zamiast zgasić płomień, rozniecacie straszliwy pożar i w rezultacie zostajecie z łysą pałą.

Czyż nie lepiej podziękować za wszystkie mile spędzone chwile bez dalszego trucia siebie nawzajem?
Cóż gratuluję. Osiągnęliście cel. Alchemia uwodzenia zadziałała. Udało wam się. Rozkuliście kajdany i wyrwaliście się z niewoli związku. Brawo! W nagrodę pogłaszczcie się po główkach i zjedzcie po kawałku sera. A w wolnej chwili pomódlcie się za tych, którzy dalej tkwią w marazmie nudnego związku. Oto wasz dzień rozdania dyplomów, zamiast śpiewać „Gaudeamus igitur”, zaśpiewajcie „Jesteśmy wolni, możemy iść".
Tak jesteście już gotowi by żyć dalej i zacząć wszystko od początku. Pożarliście zakąskę, a teraz jesteście gotowi, aby rozsmakować się w głównym daniu- Prawdziwym związku. Poprzedni był tylko wprawką.